“Charlie” doskonale wpisuje się w zachwyt nad czasami, kiedy wiele rzeczy pachniało jeszcze nowością, a świat ograniczał się do kilku ulic i paru życzliwych osób.
Tekst z archiwum Film.org.pl
Raz na jakiś czas w nasze ręce wpada film, który nie wzbija się na wyżyny kinematografii, a jednak potrafi na stałe zapisać się w pamięci. Gdy spojrzymy na temat racjonalnie, to nie ma w nim nic szczególnego – ot, prosta historia jakich było już wiele. Szkoła średnia, chłopak z problemami, grupa ekscentryków tworząca swoją enklawę na peryferiach stołówki i dziewczyna, która hipnotyzuje, nieświadomie uwodzi, pod maską pewności siebie i dystansu do świata skrywa problemy, smutek, samotność. I nagle następuje ten magiczny moment – krótkie, elektryzujące spojrzenie przesądza o tym, że podpierający ściany główny bohater wie, że wpadł po uszy. Something Beatlesów na czerwonym winylu, Heroes Bowiego w ciemnym tunelu oświetlonym ciepłym światłem lamp, nocna autostrada, wiatr we włosach i delikatny pocałunek.The Perks of Being a Wallflowerprzenosi nas do takiego świata.
Za reżyserię i scenariusz filmu odpowiada Stephen Chbosky. Imię i nazwisko nie otwiera skrzyni kinowych skojarzeń, ponieważ Chbosky nie uczestniczył jak dotąd w wielu popularnych projektach. Znalazł się wprawdzie na liście scenarzystów nieźle przyjętego „Jerycha” i działał producencko na rzecz godnego uwagi Poughkeepsie Tapes (found footage o seryjnym mordercy), lecz to w zasadzie niewiele. Inną sprawą jest to, że jego powieść epistolarna – The Perks of Being a Wallflower – spowodowała spore zawirowanie na amerykańskim rynku wydawniczym i z marszu zyskała sobie status pozycji kultowej. W Polsce książka znana jest pod tytułem Charlie, podobnie jak film, który Chbosky stworzył na jej podstawie. Transkrypcji na język filmu dokonuje zatem sam autor.
Podobne:
- SUPER MARIO BROS. Obłędny trash punk science fiction niedoceniony przez widzów
Brak doświadczenia nie jest problemem
Trzeba przyznać, że mimo braku reżyserskiego doświadczenia Chbosky robi kawał dobrej roboty. Brak w The Perks of Being a Wallflowerrzemieślniczej siermiężności, często spotykanej w debiutanckich filmach nawet największych twórców. Opowieść o szkolnej i życiowej inności, pierwszym uczuciu i poszukiwaniu równowagi w świecie wzniesionym na wyjątkowo kruchych fundamentach podana jest w niezwykle przekonywujący sposób. Nie mamy do czynienia z moralizatorskim tonem, który traktuje wszystko z grobową powagą. Nie jest również głupiutko i krzykliwie, a z kadrów nie wylewają się pompony cheerleaderek i muskuły futbolistów w kurtkach z naszywkami drużyny. Oczywiście, odnajdziemy w Charliem delikatną grę na licealnych stereotypach, lecz przeprowadzona jest ona ze smakiem, inteligencją i dużą dozą wrażliwości.
Na film Chbosky’ego patrzy się z przyjemnością. W warstwie wizualnej rytm wyznaczają zderzenia małych pomieszczeń oświetlonych ciepłym światłem lamp, zbliżeń na rozpalone od emocji twarze bohaterów oraz zapełnionych szkolnych korytarzy. Doskonale się go słucha, ponieważ obok Bowiego i Beatlesów na ścieżce dźwiękowej pojawiają się między innymi The Smiths, Simon & Garfunkel, Nirvana, Pink Floyd czy Nat King Cole. Gdy dodać do tego wyrazistych bohaterów – nie tylko napisanych, ale i zagranych w doskonały sposób (Emma Watson, Logan Lerman i Ezra Miller tworzą trio, w obrębie którego naprawdę wyczuwa się prawdziwe emocje), to seans The Perks of Being a Wallflowerpo prostu nie może przeobrazić się w czas zmarnowany.
Kiedy końca dobiega jedna z najwspanialszych serii w historii telewizji, Cudowne lata, a dorosły narrator podsumowuje swoją opowieść o dorastaniu padają słowa:
Pamiętam to miejsce, miasto, dom jak setki innych domów, podjazd jak setki innych podjazdów przy ulicy jak setki innych ulic. Rzecz tkwi jednak w tym, że po tych wszystkich latach wciąż spoglądam wstecz i widzę jakie to wszystko było wyjątkowe i cudowne.*
The Perks of Being a Wallflowerdoskonale wpisuje się w zachwyt nad czasami, kiedy wiele rzeczy pachniało jeszcze nowością, a świat ograniczał się do kilku ulic i paru życzliwych osób. Czuć w nim ogromne pokłady nostalgii do czasów pierwszych pocałunków, dotknięć dłoni, ale i małych dramatów oraz życiowych decyzji. Co najważniejsze, jest w tym zachwycie i sentymencie zupełnie szczery, dlatego odbiera się go równie ciepło, jak widok młodej dziewczyny, która drżącymi rękami obraca singiel Something Beatlesów, który właśnie otrzymała od kochającej ją osoby. Magia, miłość, nostalgia – cudowne lata.
* Moje tłumaczenie nie oddaje oczywiście siły oryginału, który bezpośrednio nawiązuje do tytułu całej serii (The Wonder Years):I remember a place, a town, a house like a lot of other houses, a yard like a lot of other yards, on a street like a lot of other streets. And the thing is, after all these years, I still look back, with wonder.
Filip Jalowski
zobacz inne artykuły autora >>>
adaptacjadorastanieEmma WatsonEzra MillerLogan LermanMae WhitmanP-Q-RStephen Chboskyszkoła średnia
REKLAMA
zobacz komentarze